Odłożyłam telefon. Wzięłam głęboki oddech. Zamknęłam oczy. Właśnie usłyszałam, że świat mojej przyjaciółki przypomina rozbite szkło. Jej głos nawet brzmiał jak tłuczona młotkiem szyba. Nieskazitelna, bez rys rzeczywistość właśnie leżała na podłodze w drobnych fragmentach, których nawet najlepszy mistrz nie byłby wstanie posklejać.
Czy zamykając oczy widzisz tę scenę? Kobietę, wtuloną do zimnych kafli, w letniej sukience, z włosami, które zakrywają jej od płaczu rozmazany makijaż? Jako widz już wiesz, że nie da się powiedzieć ,,będzie dobrze” , a tym bardziej w to uwierzyć. Jak więc wstać, powstać, strzepać pył smutku? Zbudować siebie na nowo. Pewnie znów. Pewnie nie ostatni.
Została mi zarekomendowana ostatnio książka. O śmierci czy raczej o śmierciach. Niezliczonych. O chwilach starych ludzi tuż przed. O naszych fizycznych ułomnościach na chwilę przed końcem. O tym co nieuchronne. Niepodważalne. Pewne. Przeczytałam. Nie byłam poruszona.
Poruszają mną całą blizny serca i umysłu, które zdobywamy jak ordery. Tych jednak nie nosimy dumnie przypiętych do piersi. Chowamy je do kieszeni. Przy kieliszku wina, w samotności, w ciemności nocy wyciągamy, obracamy w palcach jak paciorki różańca. Jak bardzo te medale nam ciążą? A jak bardzo powinny dodawać nam skrzydeł? Czym są dla nas porażki, zawody, niespełnione cele? Jak bardzo boli życie, kiedy właśnie ktoś, podpalił wszystko na co tak ciężko się pracowało. Jak ciężko patrzeć, na to co wydawać by się mogło stabilne i trwałe tak szybko zajmuje się ogniem? Jak wiele jesteśmy wstanie udźwignąć, podnieść się, złapać oddech i cieszyć się ze spaceru bosą stopą po trawie tuż przed wschodem słońca.
Tak wiele jesteśmy wstanie znieść. Zatrzeć w pamięci. Z początku tylko, nasze doświadczenia, możemy dostrzec w lustrze. Subtelne zmarszczki czoła, które wydawać by się mogło dodające powagi. Już za chwilę przemienią się w coś czego nie da się nie zauważyć, zakryć białą koszulą, nienaganną fryzurą. Już za chwilę cali będziemy w bliznach, siwych włosach, spracowanych dłoniach, zgarbionej postawie. Cali też będziemy we wspomnieniach. Wspomnieniach jak wiosenny wiatr, który niesie nadzieję. Właśnie wtedy oglądając się za siebie zobaczymy jak wiele spraw, łez, wyrzutów sumienia nie miało takiego znaczenia jakie my sami próbowaliśmy im nadać.
Dlatego, kiedy Twoja dusza krwawi nie ruszaj rany. Obmyj ją ciepłą wodą i zaszyj. Zostaw aż się zabliźni. Zostanie blizna, pamiątka, tatuaż życia. Twój niepowtarzalny ślad, że żyjesz, że czujesz i próbujesz. Właśnie wtedy, kiedy staniesz nagi przed lustrem, doświadczony, mądry mądrością życia, z uśmiechem sam sobie spojrzysz w oczy- zrozumiesz. Zrozumiesz, że dokładnie taką samą wartość w byciu człowiekiem mają medale i dyplomy powieszone dumnie na ścianie co zabliźnione szramy. Właśnie wtedy, kiedy to pojmiesz….. Czy raczej- może właśnie wtedy, będziesz kompletny. Tak mi się zdaję, tak czuję, taką mam nadzieję.
I doprawdy nie wiem czy to nadzieja, czy raczej strach, że jedyne co istotnie ważne to bycie dobrym człowiekiem.
Wzięłam kluczyki, kupiłam wino. Pojechałam. Siedziałam obok tych szkieł. Obok niej. Spiłyśmy się strasznie tym winem, obok tych szkieł nie mówiąc za wiele. Kiedy rozlewałam ostatnie krople tego lekarstwa , od którego jutro będziemy chore powiedziałam: ,, Wiesz za 200lat jakaś kobieta też będzie leżeć na podłodze i cierpieć. Zrób co chcesz z tym szkłem. Zostaw je tu gdzie jest, wyrzuć albo schowaj. Jutro jest już jutro.”