Padewski: jestem człowiekiem Bońka, ale nie liczę na jego poparcie

Podczas dzisiejszej konferencji na Tarczyński Arena szef dolnośląskiej piłki Andrzej Padewski ogłosił koniec pracy w roli prezesa dla DZPN, ale jednocześnie zaskoczył zgromadzonych dziennikarzy informacją, że nie wyklucza startu w nadchodzących wyborach na… prezesa PZPN. Jak widziałby nadchodzącą kampanię, dlaczego uważa, że ma szansę na zwycięstwo, czy liczy na wsparcie Zbigniewa Bońka?
Powiedział pan podczas dzisiejszej konferencji – „dwa razy już w wyborach na prezesa PZPN przegrałem. Raz stojąc za plecami Zbigniewa Bońka, drugim razem Marka Koźmińskiego. Czyli mam rozumieć, że wyznaje pan zasadę: do trzech razy sztuka?
ANDRZEJ PADEWSKI: – W strukturach PZPN spędziłem 9 lat, najpierw odpowiadając za piłkę kobiecą, później amatorską, kończąc w tej drugiej – przedłużonej kadencji Zbigniewa Bońka – na funkcji wiceprezesa ds. zagranicznych. Wiele dzięki temu się nauczyłem. Od 25 lat pracuję w dolnośląskiej piłce, dlatego wiem, że poradzę dobie również w roli szefa polskiej federacji. Poza tym policzyłem szable – dziś mam ich 11, a potrzebuję 60 – dlaczego zatem nie podjąć wyzwania? Tak, przegrałem dwa razy, może czas żeby wygrać. Natomiast po ćwierćwieczu w DZPN przyszedł moment, by oddać zarządzanie młodym ludziom, którymi otaczałem się przez ostatnie lata. To sprawdzeni menadżerowie. Jestem chyba pierwszym baronem, który robi to w sposób pokojowy i cywilizowany.
Policzyłem szable – dziś mam ich 11, a potrzebuję 60 – dlaczego zatem nie podjąć wyzwania?
Czy przesadą będzie stwierdzenie, że najbardziej z działalności dla PZPN zostanie pan zapamiętany z działań na rzecz piłki kobiecej?
– Zdobyłem spory bagaż doświadczeń, biorąc pod uwagę obszary działalności, o której wspomniałem. Rzeczywiście z piłką kobiecą będę kojarzony, bo dostałem ją od prezesa Zbigniewa Bońka na zasadzie “niechcianego dziecka” i udało mi się sporo barier w tej dziedzinie przełamać. Rozwój tej dziedziny jest niezaprzeczalny i z tego trzeba się cieszyć, a w kontekście decyzji ministra Sławomira Nitrasa uruchomienia „Programu wsparcia akademii piłkarskich działających przy klubach Ekstraligi i I ligi kobiet”, a także złożenia projektu do trybunału o delegowaniu większej liczby pań do zarządzania lokalnym futbolem, uważam, że robimy krok milowy. Ja bym jednak był zwolennikiem takich działań oddolnie, czyli uświadamiania lokalnej społeczności o coraz większej roli kobiet w piłce, a nie odgórnie, natomiast będę kibicował tej inicjatywie.
Wspomniał pan również o wielu latach spędzonych przy dolnośląskiej piłce, warto zatem podkreślić, że reprezentacja Dolnego Śląska to hegemon na mapie kraju w rywalizacji Regions Cup, a także fenomen w skali Europy. To był ważny dla was projekt, czy po prostu za każdym razem udawało się trafić na wyjątkowo dobry materiał piłkarzy?
– I jedno i drugie. Na samym początku kadra była trampoliną dla niektórych piłkarzy do transferów do lepszych klubów – przykład Gola, czy Piecha. Dziś skauting odbywa się już na poziomie 12-latków, więc ta drużyna stała się mniej atrakcyjna dla agentów piłkarskich, dla nas jest jednak nadal ważna. Dość powiedzieć, że wspólnie z reprezentacją Włoch możemy pochwalić się dwukrotnym mistrzostwem Starego Kontynentu, a w czerwcu pojedziemy po raz piąty na ten turniej. Rywale obawiają się wylosowania naszej kadry, a to o czymś świadczy!
Z tego co mi wiadomo, to przy alkoholu raczej języki się rozwiązują, więc nie mam pojęcia, na jakiej imprezie był Marek (śmiech). Pozostając w klimacie – ja jestem zwolennikiem piwa na meczach niższych lig, więc alkohol w dyskusji mi nie przeszkadza.
Nie jest pan entuzjastą obecnej władzy, postrzegany w środowisku raczej jako „człowiek” Bońka. Tak by się pan określił? To będzie atut w ewentualnej kampanii?
– Jestem człowiekiem Bońka i nigdy tego nie ukrywałem, utrzymujemy do dziś ze sobą kontakt, ostatnio odwiedziłem go w Rzymie, regularnie ze sobą rozmawiamy. Z Cezarym Kuleszą spędziłem 9 lat w jednej ławce w zarządzie PZPN, znamy się bardzo dobrze, ale on doskonale wiedział podczas ostatnich wyborów, że nie poprę jego kandydatury, a przecież gdybym to zrobił, nadal byłbym w strukturach centrali. Uważałem jednak, że nie poradzi sobie z zarządzaniem polską piłką i zdania nie zmieniłem. Czy miałem rację? O tym zdecydują delegaci podczas walnego zgromadzenia sprawozdawczo-wyborczego.
Delegaci – z którymi jak to mówił Marek Koźmiński – nie był w stanie spotkać się na wódeczce, dlatego przegrał. Pan gotowy jest na maraton takich spotkań?
– Przede wszystkim to była milcząca kampania, nikt nic nie mówił i nie zabierał stanowiska w żadnej istotnej sprawie, a z tego co mi wiadomo, to przy alkoholu raczej języki się rozwiązują, więc nie mam pojęcia, na jakiej imprezie był Marek (śmiech). Pozostając w klimacie – ja jestem zwolennikiem piwa na meczach niższych lig, więc alkohol w dyskusji mi nie przeszkadza. Byle był dodatkiem, a nie kwestią dominującą. Nie udało mi się wprowadzić zniesienia zakazu picia piwa podczas wydarzeń meczów małych lig, choć jak pojedziemy 100 km do sąsiadów z Czech, tam już nikomu to nie przeszkadza.
Czy będzie się pan starał – w przypadku już oficjalnego ogłoszenia startu – o poparcie Zbigniewa Bońka, by wzmocnić swoją pozycję?
– Prezes Boniek nie poprze nikogo, bo…bo ma taką taktykę.
Rozmawiał Paweł Kościółek



