Sport

Buffer: Mój człowiek! Doceniam Cię! Polski anonser zauważony przez legendę!

Z sentymentem wspomina pierwszą prowadzoną przez siebie imprezę. Był to koncert Edyty Geppert w sali gimnastycznej szkoły podstawowej w Borowej w gminie Długołęka, a on zatrudniony był w wydziale promocji lokalnego urzędu. Na tyle spodobała mu się rola w której wystąpił, że do dziś pracuje z mikrofonem. I to jak! W minioną sobotę zapowiadał czołowych bokserów świata podczas gali sygnowanej walką wieczoru Usyk-Dubois, a jego pracę pochwalił najsłynniejszy ring anonser – Michael Buffer. Poznajcie niezwykłą historię Adriana Walczyka.

Mój człowiek, Adrian Walczyk, był absolutnie niesamowity jako mistrz ceremonii podczas wieczoru we Wrocławiu. Doceniam cię! Dobra robota!” – napisał na Twitterze Michael Buffer. Piękne…

ADRIAN WALCZYK: – To zdecydowanie największa nagroda za wszystkie lata pracy. Zostać publicznie pochwalonym przez samego mistrza, swojego idola, przez człowieka, który de facto stworzył ring announcing. Nawet w najskrytszych snach o tym nie marzyłem.

Miałeś zapewne okazję poznać Buffera. Jaki to człowiek?

– Poznać to za duże słowo. Tak naprawdę zamieniliśmy ze sobą kilka zdań. Porozmawialiśmy o boksie, o tym, za co kochamy najbardziej swoją pracę – zgodnie przyznaliśmy, że za miejsce do siedzenia – przed samym ringiem. Nikt nie ma lepszego widoku na walkę od anonsera i supervisora (śmiech). Zawsze wyobrażałem sobie Michaela jako szarmanckiego gentelmena, o wysokiej kulturze osobistej i nienagannym poczuciu humoru. Takie samo wrażenie miałem po spotkaniu z nim. Ani razu nie dał mi odczuć, że jestem chłopczykiem na początku drogi. Od samego początku traktował mnie jak partnera do zrobienia wspólnego show.

Serce mocniej zabiło, jak się spotkaliście? Podobno przed samą galą napisał do ciebie smsa? – Pierwsze spotkanie było dość niespodziewane. Byłem na odprawie z Brytyjczykami, którzy odpowiadali za transmisję TV na cały świat. Omawialiśmy scenariusz. Nagle zza pleców wydawcy wyłonił się Michael. W końcu też chciał poznać pomysł na galę. Trzymałem filiżankę z kawą. Musiałem ją odłożyć, bo od razu zadrżała mi ręka. Jedyne co wydobyłem z siebie to „I can’t believe it”. Michael uśmiechnął się i szepnął „spokojnie”. Co do SMS… jadąc na galę samochodem, zadzwonił telefon. Na ekranie w aucie wyświetlił się amerykański numer. Nie odebrałem. Wiesz, często dzwonią Malediwy, Filipiny, Fiji, takich numerów się nie odbiera. Po chwili pomyślałem… A może to był Michael? Nie, nie, Adrian uspokój się. Po kilku minutach przyszedł SMS. To był Michael. Chciał mnie spytać o polskich oficjeli na gali.

I co mu odpisałeś?

– Podałem mu wszystkie nazwiska, po czym odbyliśmy krótką pogawędkę o tym czy mnogość nazwisk nie zabija dynamiki i emocji. Obaj uznaliśmy, że bohaterami powinni być zawodnicy i to na nich musi się koncentrować cała energia.

Po gali napisałeś mi w wiadomości prywatnej – co za historia mi się wydarzyła – od dożynek do Buffera. To trochę w nawiązaniu do dawanych lat, gdy pracowaliśmy razem wydziale PR w gminie Długołęka i zastanawialiśmy się nad konferansjerem na gminną imprezę? Pamiętasz, te czasy?

– Oczywiście, że pamiętam. Parafrazując klasyka – „Nie zapomnij skąd tutaj przybyłeś…” Z Długołęki! (uśmiech). Lata pracy w gminie to jedna z cenniejszych lekcji w moim życiu. Tam wszystko się zaczęło. Pierwszy raz stanąłem z mikrofonem przed większą publicznością. Pierwszy raz poczułem jak bardzo to kocham. Miłość trwa do dziś. I wiesz co… wciąż bardzo chętnie prowadzę lokalne imprezy. Spotkania z publicznością w małych miejscowościach są takie szczere! Kocham tę energię. Poza tym… sezon letni bez poprowadzenia dożynek, to sezon stracony.


A boks? To twoja pasja, czy przypadek, że akurat ta dyscyplina? Zaczynałeś wspólnie ze spikerem Śląska Wrocław Andrzejem Gliniakiem od prowadzenia gal FEN i chyba tam przeszedłeś chrzest bojowy?

– Skłamałbym mówiąc, że boks to moja pasja. O wiele lepiej znam się na koszykówce, futbolu, siatkówce i Formule 1. Moją pasją jest praca z mikrofonem i tworzenie emocji. Współpraca z FEN to absolutny chrzest bojowy. Z Twojego polecenia pojechałem prowadzić trening medialny, a tydzień później byłem anonserem na gali w Hali Stulecia przed kilkutysięczną publicznością. Dwie gale później FEN trafił na antenę Polsatu. Od tamtej pory zaczęły napływać kolejne propozycje prowadzenia innych gal. Wracając do boksu… Współpracuję z grupą Knockout Promotions od końcówki 2020 roku. Ze sportami walki jestem związany od lat prawie 10. Uznałem, że najwyższa pora sprawdzić jak to jest między linami, nie z mikrofonem, a w rękawicach. Zacząłem trenować u Mateusza Masternaka. I wiesz co… jara mnie to!


Masz swojego ulubionego pięściarza? Bo konferansjera już ustaliliśmy…
– Mateusz Masternak, bez chwili zastanowienia! Wspaniały sportowiec i bardzo mądry facet, który pewnego dnia wziął reklamówkę i wyszedł z domu, by zostać mistrzem świata. Bardzo mocno wierzę w to, że jeszcze w tym roku do tego dojdzie. Trenując u Mateusza złapaliśmy wspólny vibe. Często rozmawiamy na wiele tematów. Mamy podobny system wartości. Mateusz to wzór do naśladowania dla młodych ludzi! Siła w spokoju!

A propo’s konferansjerów, to współprowadziłeś galę z Kodym Momaertsem, znanym bardziej jako “Big Mo” z grupy Boxxer. Ciekawe doświadczenie?
Bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę okoliczności współpracy. To była mistrzowska gala w Rzeszowie. W walce wieczoru Łukasz Różański zdobył najcenniejsze trofeum w świecie boksu – zielony pas WBC, pokonując przez KO w pierwszej rundzie faworyzowanego Alana Babicia. Umówiliśmy się z Kodym, że walkę wieczoru zapowiadamy wspólnie a werdykt ogłasza ten, którego narożnik wygra. Ja z wiadomych względów reprezentowałem korner Polaka (choć chciałbym usłyszeć jak Amerykanin mówi Łukasz Różański…). Najpiękniejsze zdanie w mojej karierze. Ogłosiłem, że Polak jest mistrzem świata!


Jesteś również spikerem na meczach siatkarek Volley Wrocław i reprezentacji Polski koszykarzy. To już zupełnie inna praca, pewnie zgodzisz się?
– Czy zupełnie inna? Nie do końca. W końcu też mówimy o rywalizacji sportowej i o emocjach, które trzeba potęgować. W koszykówce i siatkówce poza merytorycznymi informacjami dla kibiców typu kto z kim, o co, kto trafił, odpowiadam za atmosferę na trybunach. Oczywiście w ścisłej współpracy z kibicami. To oni są sercem! Orkiestrą. Ja staram się być dyrygentem. Po ostatnim zwycięskim turnieju prekwalifikacyjnym w Gliwicach i Igrzyskach Europejskich, gdzie odpowiadałem za strefę koszykówki 3×3… pięknie to gra! Kolejną bardzo ważną osobą przy oprawach jest DJ. I tu muszę wspomnieć od DJ Gambicie i Jarku Samojłowiczu. Giganci w swojej branży. Współpraca z nimi to czysta przyjemność.


Pamiętasz jakąś zabawną historię związaną z pracą na ringu? Pewnie było ich kilka?

– Nie da się ukryć, że na przestrzeni dziesięciu lat pracy między linami niejednokrotnie dochodziło do zabawnych sytuacji i wpadek. Co prawda o wpadkach się nie mówi, jeśli te nie były zauważone. Ale do jednej mogę się przyznać. Podczas gali FEN, na początku mojej drogi, jeden z zawodników wielokrotnie na próbach zwracał mi uwagę na swój nieskazitelny rekord czterech zwycięstw. Zależało mu, żeby to dobrze wybrzmiało. Tak mnie tym zafiksował, że jak przyszło do zapowiedzi, powiedziałem zupełnie odwrotnie…4 porażki, żadnej wygranej. Podczas następnego spotkania z uśmiechem spytał mnie, czy wiem, jaki ma rekord. Bez zająknięcia odpowiedziałem, że po ostatniej gali 5-0. To była dla mnie cenna lekcja. Od tamtej pory, w dniu gali wyłączam się na bodźce zewnętrzne, bazuję na swoich notatkach, które skrupulatnie przygotowuję przed eventem, a później konsultuję je z komentatorami. Ważne, żeby nasze zeznania się pokrywały.

Jak to jest ze stresem przed takimi galami? Masz trochę informacji do przekazania, często ukrytych na niewielkich rozmiarów karteczkach. Jest obawa, że coś umknie?
– Wypracowałem swój schemat pracy, więc bez problemu odnajduję się w zapiskach, nawet na małych karteczkach. Wracając na chwilę do Michaela Buffera. Zauważyłem, że do ringu wchodzi z kartką mniejszą od dłoni poskładaną na cztery strony jak origami. Bardzo umiejętnie, wręcz niezauważalnie obraca nią w palcach. Sam wiesz, że te wyglądają o wiele lepiej niż duży clip board na pół tułowia. Pamiętam jak na pierwszym evencie miałem wydrukowanych 15 stron A4 z notatkami. Teraz przyjeżdżam z jedną małą kartką i mam na niej zapisanych kilka haseł. Najważniejsze to nie pomylić imion i nazwisk! Co do stresu… zrozumiałem, że to nie jest stres. To adrenalina. Stres paraliżuje, adrenalina motywuje.



Miałeś sytuację, że musiałeś szyć, bo coś się nie zgadzało przed samą zapowiedzią?
– Umówmy się. Mało który event idzie zgodnie ze scenariuszem, sekunda po sekundzie. Będąc konferansjerem musisz być przygotowanym na szycie. Nie jest to proste. Warto mieć wcześniej wypracowane wyjścia awaryjne. Stoisz w na scenie, jesteś gotowy, zaczynasz, a nagle wydawca mówi, nie ma jeszcze artysty. Musisz to zakodować, mówić dalej swoje i przejść do planu B. Niepostrzeżenie. Na gali w Rzeszowie opóźniło się wyjście bohaterów walki wieczoru. Prowadząca studio Sylwia Dekiert musiała z pięciominutowego studia uszyć blisko godzinne. Chapeu bax! To się nazywa profesjonalizm!


Jakie największe gwiazdy zapowiadałeś?
Kiedyś notowałem każdą gwiazdę w notesie. Na pamiątkę. Teraz już tego nie robię, ale oczywiście pamiętam sczególne momenty. W boksie: nasz mistrz WBC Łukasz Różański, Artur Szpilka, mój osobisty czempion Mateusz Masternak. W kickboxingu wielkimi nazwiskami z pewnością są: Paweł Wergi Jędrzejczyk, Tomek Makowski, Łukasz Jarosz, czy Marcin Różalski.

A z estrady…
Bad Boys Blue! Bad Boys Blue? Tak. Moja mama jest wielką fanką. Pojechała ze mną na koncert. Po występie John McInerney (wokalista) wraz ze swoją rodziną zaprosili mnie i mamę do swojej garderoby. Autografy, wspólne piwko, śpiewy, rozmowy. Wracając do domu, mama zachowywała się jak szczęśliwa nastolatka. Cieszę się, że mogłem wykorzystać swoją pracę, by spełnić jej marzenie.

Jakie masz plany na najbliższy czas?
– Odpocząć. Cieszyć się tym co się udało, a po szybkiej regeneracji wrócić do realizacji kolejnych celów. Ciekawe jakie życie ma na mnie plany… Kalendarz na jesień i zimę jest już niemal pełny. Ale może w przyszłym roku spróbuję poprowadzić galę za granicą. To mój kolejny cel!

Rozmawiał Paweł Kościółek

Podobne artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Sprawdź też

Close
Back to top button
Close